Kopenhaga: kolejny pomysł na przedłużony weekend w europejskiej stolicy. Tym razem udaliśmy się do stolicy Danii, kojarzącej się na ogół z mostem do Szwecji i kiepską pogodą. Jakie były nasze wrażenia?
Historia w pigułce
Okolice wyspy Zelandia znane były Wikingom, jednak pierwsze miasto pojawiło się dopiero w II połowie XII w. dzięki biskupowi Absalonowi, urzędującemu w miasteczku Roskilde (miejscowość można dziś odwiedzić, jest położona 30 km od stolicy Danii). Roskilde było wówczas jednym z najważniejszych ośrodków państwowych (w tym miejscu warto dodać, że wówczas Dania zajmowała większy obszar, niż dziś: sięgała aż do terenów dzisiejszej Anglii, Norwegii i Szwecji). Absalon zaplanował miasto w miejscu przecięcia się dwóch szlaków handlowych, dlatego od początku istnienia port był jej ważnym elementem.
W 1254 r. przyznano Kopenhadze prawa miejskie. Miastem władali biskupi Roskilde, choć stanowiło ono także łakomy kąsek zarówno dla króla, jak i dla Hanzy, dla której dobrze prosperujący ośrodek handlowy stanowił konkurencję. Z tego powodu doszło nawet do najazdu państw hanzeatyckich na Kopenhagę w XIV w.
W XV w. miasto zyskało na znaczeniu kulturalnym i zaczęło pełnić funkcję stolicy państwa. Znajdował się tu uniwersytet, odbywały się koronacje królewskie. Za panowania króla Chrystiana IV w I połowie XVII w. w stolicy powstało wiele zabytków (o których oczywiście napiszemy osobny wpis). Również stary port, Christianshavn, pochodzi z tego okresu.
Wiek XVIII upłynął pod znakiem najazdów i dwóch potężnych pożarów. Mniej więcej w tym okresie Dania zaczęła tracić część swoich ziem, w związku z czym jej stolica nagle znalazła się niemal na obrzeżach kraju. Kolejna tragedia miała miejsce w 1807 r., kiedy Anglicy zniszczyli miasto niemal do cna, rozwścieczeni opowiedzeniem się Danii za Napoleonem.
Po zakończeniu epoki Napoleona Kopenhaga mogła wreszcie odetchnąć i skupić się na rozwoju kulturalnym. Wtedy tworzył np. Andersen, którego muzeum można dziś zwiedzać, wybudowano też browar Carlsberg. Mniej więcej w tym okresie nasiliły się ruchy prodemokratyczne, w wyniku czego powstał parlament i konstytucja. Od tego czasu Dania jest monarchią konstytucyjną (aż do teraz). Na samym początku XX w. powstała tak zwana Wielka Kopenhaga, to znaczy, do miasta przyłączono kilka okolicznych miejscowości. W czasie wojny stolica znajdowała się pod niemiecką okupacją, na jej terenie działał duński ruch oporu.
Monarchia
Ponieważ o duńskiej rodzinie królewskiej nie słyszy się tak często, jak o romansie księcia Williama czy wojnie Meghan Markle z tabloidami, postanowiłam poświęcić tej kwestii osobny akapit. Tak więc, jak wspomniałam, od 1849 r. Dania jest monarchią konstytucyjną i Duńczycy są z tego bardzo zadowoleni. Jest to też najstarsza monarchia w Europie z zachowaną ciągłością dziedziczenia, to znaczy, panująca obecnie królowa należy do dynastii Glücksburgów, która jest boczną „odnogą” dynastii Oldenburgów, do której to dynastii należał już Chrystian I w XV w.! Inne gałęzie drzewa genealogicznego pojawiały się na innych europejskich tronach: Anglii, Norwegii, Szwecji, Grecji, a nawet w Rosji.
Wracając do Danii, obecnie panuje niemal osiemdziesięcioletnia królowa Małgorzata II. Jest ona uważana za bardzo postępową i nowoczesną kobietę. W I połowie XX w. dziedziczenie tronu przez kobiety było jeszcze czymś nie do pomyślenia, jednak Małgorzata nie miała braci. Taka sytuacja stała się bodźcem do zmiany konstytucji, co zostało dodatkowo „klepnięte” przez ogólne referendum i od 1953 księżniczka wiedziała, że będzie mogła zostać monarchinią. Mimo umożliwienia kobietom pełnienia funkcji królowej, pozostały jednak dość restrykcyjne zasady dziedziczenia: następca tronu musi pochodzić z legalnego małżeństwa i należeć do Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego. Jego obowiązki to głównie pełnienie funkcji reprezentacyjnych. Parlament nazywa się Folketing i ma tylko jedną izbę.
Nasze wrażenia
Po pierwsze, Duńczycy uchodzą za raczej zadufanych w sobie i często niemiłych. Tymczasem nasze wrażenia były takie, że są niesamowicie mili i uśmiechnięci! Do tego absolutnie wszyscy świetnie mówią po angielsku. Tym, co charakteryzuje mieszkańców, jest też nałogowa jazda na rowerach.
Po drugie, choć leży w Europie, Kopenhaga wydała nam się dość egzotyczna. Wszystko dlatego, że ma wyraźnie skandynawski charakter, co widać w stylu architektonicznym, monetach z dziurką i we wszechobecnych rybach. Tak tak, Dania nie wprowadziła euro i wciąż operuje koronami duńskimi, a niektóre monety mają w środku dziurkę. Obecnie (jesień 2019) 1 DKK to ok. 60 groszy.
No i wreszcie, tak, jest drogo. Jest drogo, dlatego postanowiliśmy spać w wieloosobowym pokoju z piętrowymi łóżkami (polecamy nocleg w Sleep in Heaven), polecamy też nabranie mnóstwa kanapek, batonów itp. z Polski. Jeśli odpowiednio „przydziadujecie”, da się przeżyć, nas jeden dzień w Kopenhadze kosztował ok. 100 zł więcej niż jeden dzień w Berlinie (za dwie osoby).
Jedzonko
Jak właśnie wspomniałam, w Danii wszystko sporo kosztuje, jedzenie też. Dlatego nie szaleliśmy z restauracjami. Dwóch kopenhaskich specjałów jednak sobie nie odmówiliśmy.
Pierwszym z nich były hot-dogi, które można kupić w jednej z wielu budek w mieście. W ich skład wchodzi jedna z dwóch kiełbasek (biała lub mocno czerwona, ostra), a także dodatki: sos, cebula surowa i prażona oraz ogórki konserwowe. Taki fastfudzik kosztuje ok. 30 koron i można się nim całkiem nieźle najeść. Typowym duńskim daniem są też kotlety mielone przygotowywane z mięsa lub z ryby, zwane Frikadellen. Można je dostać w supermarkecie (i tak też zrobiliśmy), mają charakterystyczny spłaszczony kształt i są baaardzo sycące.
No i wreszcie, popisowym duńskim daniem są kanapki Smørrebrød, które wymyślono gdzieś w XIX w. Kanapki je się widelcem i nożem, a to dlatego, że na ciężkim, żytnim pieczywie jest nakładzione tak dużo dodatków, że inaczej się zwyczajnie nie da :). Kanapek jest kilkaset rodzajów, więc można wybierać długo.
Na najwyższym piętrze centrum handlowego Magasin du Nord można spróbować niektóre z nich, w dodatku z fajnym widokiem na teatr. Ceny kanapek są różne i raczej wysokie (od 60 DKK), ale na chlebie jest położone tyle pysznych (i luksusowych) rzeczy, że się opłaca.
Przykładowy plan trzydniowej wycieczki
Dzień 1. Zmiana warty przed pałacem królewskim (codziennie o 12.00, Amalienborg). To najlepsza okazja do zobaczenia żołnierzy w wielkich futrzanych czapach (takich, jak brytyjskie. Wiedzieliście, że takie nakrycie głowy nazywa się bermyca?).
Stamtąd blisko już do twierdzy Kastellet, przepięknego parku w kształcie gwiazdy, którego najbardziej chyba malowniczym elementem jest duży wiatrak, służący niegdyś jako część jednego z młynów. Za twierdzą wystaje z morza słynna rzeźba syrenki.
Tego samego dnia zdążycie też pójść do okazałego kościoła Fryderyka, który ma największą w Skandynawii kopułę, a tuż przed zachodem słońca możecie jeszcze wstąpić na Okrągłą Wieżę. Wieża jest bardzo ważna dla mieszkańców Kopenhagi, a w jej wnętrzu można zobaczyć głęboki szyb ciągnący się w dół (można stanąć tuż nad nim, ale to wymaga mocniejszych nerwów ;).
Dzień 2. O 10.00, czyli o godzinie otwarcia kupowaliśmy już bilety do Rosenborga, dawnej siedziby królów duńskich. Zamek jest charakterystyczny, bo wąski a wysoki, i przepiękny w środku, urządzony z przepychem, ale też oryginalnie, zupełnie inaczej niż na przykład Wersal. Ponadto w podziemiach można zobaczyć królewskie insygnia, w tym koronę (a nawet trzy korony), jak również biżuterię noszoną przez królową na specjalne okazje. Dookoła zamku znajduje się duży park.
Na popołudnie Kopenhaga proponuje drogie, ale fantastyczne (od jesieni do wiosny) miejsce: Copenhot. Nad samym morzem znajdują się balie z wodą o temperaturze 42 stopni, podgrzewane drewnem, oraz sauna z widokiem na starówkę. Kiedy już się rozgrzejemy, można wskoczyć do morza – w listopadzie miało ono ok. 6 stopni. Przeżycie niezapomniane, a relaks niesamowity. Na dole podajemy adres strony, gdzie rezerwuje się bilety (bez rezerwacji raczej nie będzie miejsca).
Dzień 3. Mieliśmy zwiedzać Christiansborg, obecną siedzibę parlamentu. Zwiedzania jest tam sporo i na pewno należy zarezerwować sobie odpowiednią ilość czasu, aby wszystko zobaczyć. Ostatecznie jednak odłożyliśmy Christiansborg na następny raz, a zdecydowaliśmy się na spacer po Christianii. Jest to nieduża dzielnica, dzięki której Kopenhaga słynie z graffiti i wolnej sprzedaży narkotyków (raczej tych lżejszych). Autentycznie na ulicy widać stoiska jak na bazarku, z towarem podpisanym jak przyprawy na bazarze ;). O historii i charakterze Christianii napiszemy więcej w osobnym poście, bo jest to dość ciekawa sprawa. Obok tego wolnego miasta znajduje się kościół Zbawiciela, z niesamowitą wieżą, na której szczyt można wejść po schodach znajdujących się na zewnątrz wieży. Adrenalina była, ale widok niesamowity. Ze szczytu wieży widoczna jest cała Kopenhaga. Wreszcie, tego dnia poszliśmy do portu Nyhavn, gdzie stoją malownicze kolorowe kamienice. Tam też można skorzystać z godzinnego rejsu statkiem wycieczkowym po kanałach.
Jak widzicie, w Kopenhadze jest co robić. Miasto ma niesamowitą atmosferę i nam bardzo przypadło do gustu. Więcej o atrakcjach Kopenhagi napiszemy wkrótce!