Penang było drugim (po Borneo) przystankiem w naszej podróży po Malezji. Choć właściwie Penang to nazwa całego stanu, turyści zwykle „jadąc na Penang” mają na myśli pobyt w George Town (stolicy stanu) i jedną lub kilka wycieczek po wyspie Pulau Pinang. Wyspa, ani tym bardziej duże, przytłaczające George Town, nie jest może najlepszym miejscem do plażowania na świecie, za to ma dużo do zaoferowania dla tych, którzy lubią zwiedzać – i tym razem nie będą to tylko świątynie.
W tym wpisie:
- Planowanie wyjazdu na Penang: praktyczne tipy
- Ramowy plan zwiedzania Penang
- Penang: betel, pieniądze i polityka
- Przewodnik po atrakcjach Penang
- George Town kulinarnie: co i gdzie jeść?
Planowanie wyjazdu na Penang – praktyczne tipy
Dojazd na Penang
Penang ma własne lotnisko, które obsługuje loty z i do różnych krajów Azji (w momencie pisania tego wpisu, nie ma bezpośrednich lotów z Europy). Z lotniska możecie wziąć graba (czyli azjatyckiego ubera), ale polecamy publiczny autobus, który jedzie niewiele wolniej (ok. godzinę). Do miasta dojeżdża kilka linii (m.in. 401E, 102), dokładne informacje tutaj. Bilety kupuje się u kierowcy (ok. 2.5 MYR).
Możecie też dojechać autobusem z innych miast Malezji. Autobusy międzymiastowe odjeżdżają z Sungai Nibong, które leży nieco poza George Town, albo spod Komtaru (czyli tego wysokiego budynku w samym centrum miasta; parking pod nim funkcjonuje jako główna pętla autobusowa). My jechaliśmy autobusem z George Town do Tanah Rata (i nie byliśmy zadowoleni; ale da się).
O ile autobusy dojeżdżają na wyspę Penang mostem, o tyle pociągi już nie. Nie próbowaliśmy, ale podobno niezła opcją jest przepłynięcie promem (ok. 20 min) z Butterworth, do którego dojeżdżają pociągi (jeśli macie doświadczenie w takim połączeniu, dajcie znać w komentarzu!).
Poruszanie się po Penang
Penang nie jest ogromne, a po wyspie jeżdżą autobusy. Autobusami dojedziecie do wszystkich atrakcji poza miastem, za kilka (2-3) MYR. Przy wsiadaniu trzeba powiedzieć kierowcy, dokąd się jedzie, bo od tego zależy cena biletu. Oczywiście, możecie też wziąć graba za kilkanaście MYR. Rozkłady jazdy sprawdzaliśmy prosto na Google Maps (działa dobrze), możecie też iść pod Komtar, zwykle znajdzie się tam jakiś autobus.
Po samym George Town poruszaliśmy się głównie pieszo, ale miasto jest dość duże i przytłaczające, jest gorąco i duszno, słońce pali, a odległości między niektórymi atrakcjami są spore. Polecamy wybrać nocleg w centrum, i czasem brać graba.
Nie ma potrzeby nocowania w kilku miejscowościach: z George Town wygodnie dojedziecie na wszystkie jednodniowe wycieczki.
Plan zwiedzania Penang
Czas potrzebny na zwiedzanie wyspy zależy oczywiście od tego, w jakim tempie zwiedzacie 🙂 Typowy plan przewiduje:
- 1 dzień na wycieczkę do Kek Lok Si (tu sprawdź nasz przewodnik), największej światyni buddyjskiej w Malezji – absolutnie nie do pominięcia!
- 1 dzień na wycieczkę do Penang National Park/Batu Ferringhi (tu można plażować)
- 2 dni na George Town
Dla porządku dodamy, że ponieważ zwiedzamy raczej wolno, w samym George Town potrzebowaliśmy trzy dni, a gdybyśmy mieli więcej czasu, pojechalibyśmy do Świątyni Węży – niestety, znajduje się ona na południu wyspy i nie było nam po drodze.
Penang: betel, pieniądze i polityka
Nazwa wyspy Pulau Pinang oznacza „wyspę orzechów betelowych” i jako taka była znana wśród Chińczyków już w XV wieku! Pod koniec wieku XVIII natomiast Brytyjczycy przejeli wyspę podstępem od lokalnego sułtana. Natychmiast założono port handlowy, który wyrósł na dzisiejsze George Town. George z nazwy to król Jerzy III, a samo miasto było pierwszą brytyjską osadą w regionie – do tej pory urzędowali tu raczej Holendrzy i Portugalczycy. George Town rywalizowało z Singapurem i chociaż jego znaczenie handlowe i polityczne ostatecznie okazało się mniejsze, to mieszkańcy cieszyli się generalnie większymi swobodami i wyższym poziomem życia. To z kolei – wraz z ciągłym rozkwitem gospodarczym – powodowało dalszy napływ migrantów, m.in. z Indii, Syjamu czy Chin. Ci ostatni utworzyli tu duży ośrodek kultury Peranakan (muzeum której jest obowiązkowym punktem zwiedzania George Town, patrz niżej!).
W czasie II wojny światowej Brytyjczycy bez obrony oddali wyspę Japończykom i uciekli, i przez następne cztery lata Japończycy okrutnie maltretowali lokalnych cywili. Dopiero po poddaniu się Japonii Brytyjczycy wrócili na białym koniu i – wbrew woli Penangczyków – przyłączyli wyspę do Unii Malajskiej (czyli brytyjskiej kolonii, która potem przekształciła sie w Malezję). W 1956 r. królowa Elżbieta II nadała George Town prawa miejskie jako pierwszej miejscowości w przyszłej Malezji. Która to przyszła Malezja uzyskała niepodległość już rok później i zlikwidowała status wolnego miasta portowego, co doprowadziło do znacznego osłabienia pozycji Penang i do dużej emigracji. W ostatnich dekadach podjęto działania na rzecz „odmłodzenia” wyspy oraz wybudowano most łączący Pulau Pinang ze stałym lądem.
Obecnie samo George Town zamieszkuje niecały milion osób, a Penang jest drugim najludniejszym stanem Malezji i wypracowuje najwyższe PKB.
Atrakcje George Town
Peranakan Mansion
Jak wspomnieliśmy wyżej, w XIX wieku na Penang osiedliło się wielu imigrantów z Chin, którzy w Malajach (a szczególnie w miastach handlowych: w George Town, Malacce i Singapurze) utworzyli swoją własną kulturę: Peranakan (albo Baba-Nyonya). Peranakan Mansion to muzeum tej kultury, urządzone w bogatej posiadłości chińskiego emigranta. Na dwóch piętrach oryginalnego domu mieszkalnego można zobaczyć m.in. stroje, porcelanę, meble i palarnię opium. Dodatkowo przydomowa chińska świątynia jest przepiękna. W muzeum codziennie odbywa się oprowadzanie przez przewodników, którzy po angielsku opowiadają o zwyczajach ludności Peranakan. My spędziliśmy w muzeum trzy godziny, bo tak nam się podobało – po Kek Lok Si to nasza ulubiona atrakcja na Penang!
Informacje praktyczne:
Czynne codziennie od 9.30 do 17.00. Bilet 25 MYR. Oprowadzanie z przewodnikiem jest w cenie biletu i trwa ok. 30-60 min, a potem jest dowolna ilość czasu na samodzielne zwiedzanie. Wycieczki (kilka dziennie) zaczynają się w różne dni o różnych godzinach; sugerujemy przejrzeć najnowsze opinie na Google Maps albo poprzedniego dnia zajrzeć do muzeum. Kiedy my zwiedzaliśmy, wycieczki zaczynały się o 11.30 i o 15.00.
Clan jetties
Kolejna atrakcja również jest związana z chińskimi imigrantami. Otóż w XIX w. przypływało ich coraz więcej. Z jednej strony część miała pracować blisko wody (przy transporcie łodziami), z drugiej łatwiej było mieć ustalone miejsce spotkania z Chińczykami już mieszkającymi w George Town, z trzeciej całe klany (czyli, w uproszczeniu, rodziny), chciały mieszkać i pracować razem. W związku z tym zaczęły pojawiać się najpierw tzw. ghaty (czyli schody prowadzące do wody), potem pomosty a w końcu prowizoryczne domostwa tuż przy brzegu. Ponieważ podatki trzeba było płacić tylko od mieszkania na lądzie a nie na wodzie, Chińczycy zaczęli coraz bardziej rozbudowywać pomosty, żeby tych podatków uniknąć. W ten sposób powstały clan jetties, czyli sieć drewnianych pomostów i domków na palach, wychodzących w morze nawet i na ponad 100 metrów! Będziemy używać angielskiej nazwy, bo nie znaleźliśmy dobrego polskiego odpowiednika; jeśli jakiś macie, prosimy, podzielcie się w komentarzu.
(Prawie) każde z siedmiu jetty należy do jednego klanu i jest nazwane jego nazwiskiem. Na pomosty można wejść, przejść się, zobaczyć jak Chińczycy żyją w prowizorycznych domkach, popatrzeć na morze. Najbardziej turystyczne jest Chew jetty, gdzie znajdziecie sklepiki z pamiątkami i stoiska z lodami z duriana. My zwiedziliśmy znacznie bardziej autentyczne Lim i Tan jetty. Nasze wrażenia? Clan jetties na pewno są interesujące i zdecydowanie warto je zobaczyć, ale nie oszukujmy się: do niedawna uważano je za zwykłe slumsy. Zależnie od poziomu morza, możecie zauważyć szlam lub brudną wodę i generalnie może być mało estetycznie. Co nie zmienia faktu, że pojawiły się na drugim miejscu naszej listy nie bez powodu!
Informacje praktyczne:
Możecie wejść na jetties za darmo, w rozsądnych godzinach (od rana do 21.00). Pamiętajcie jednak, że to domy, w których mieszkają normalni ludzie. Dlatego zachowujcie się cywilizowanie: nie hałasujcie, nie właźcie do domów, żeby zrobić zdjęcie, nie jedzcie durianów itd.
Niedaleko znajduje się Jetty foodcourt, w którym możecie najeść się po kokardę po zwiedzaniu 🙂
Little India i świątynia Sri Mahamariamman
Tym razem skupmy się na chwilę na mniejszości hinduskiej. Naturalnie, imigranci z Indii również trzymali się razem i trzymają się nadal – w dzielnicy Little India. Znajdziecie tu street food z indyjskim jedzeniem, sklepy z indyjskimi ubraniami i świątynię Sri Mahamariamman. Jest to najstarsza świątynia hinduistyczna na Penang, pochodzi z pierwszej połowy XIX w. Podczas święta Thaipusam to tutaj rozpoczyna się procesja, która następnie przechodzi (z przystankami w innych świątyniach) aż do świątyni Sri Balathandayuthabani (o której za chwilę). Thaipusam to święto obchodzone pod koniec stycznia lub na początku lutego przez społeczność tamilską (czyli pochodzącą z południowych Indii). Słynie głównie z rytuału wkłuwania sobie haków w ciało przez świętujących. Dość ciekawą relację z Thaipusam na Penang można przeczytać u timetravelbee.
Podczas podróży po Malezji być może spotkacie więcej świątyń o nazwie Sri Mahamariamman. To dlatego, że Mariamman jest ważną boginią czczoną na południu Indii, skąd głównie pochodzi mniejszość indyjska w Malezji. Mariamman jest boginią pogody, ale opiekuje się również tamilskimi migrantami.
Informacje praktyczne:
Penang znane jest wśród turystów ze swojej kuchni, dlatego w Little India warto spróbować indyjskiego jedzenia. Świątynię można zwiedzać tylko rano i wieczorem – między 12.30 a 16.30 jest zamknięta dla zwiedzających. Trzeba będzie zdjąć buty, weźcie ze sobą gorsze skarpetki na zmianę.
Sri Balathandayuthabani
Świątynia, w której kończy się procesja w świąto Thaipusam to największa świątynia Murugana poza Indiami. Znana jest również jako Waterfall Hilltop Temple, bo stoi na szczycie wzgórza, a to oznacza, że musicie wspiąć się do niej po ponad 500 schodach. Na szczęście ścieżka wiedzie głównie między drzewami, że słońce nie pali za bardzo. Zapewne po drodze spotkacie małpy. Z zewnątrz świątynia jest bogato zdobiona. Wnętrze, prawdę mówiąc, w ogóle nas nie urzekło (dodajmy typową dla hinduistycznych świątyń koszmarnie brudną podłogę). Obecny budynek pochodzi dopiero z 2012 r., aczkolwiek świątynię kilkukrotnie przneoszono i budowano od nowa. U podnóża schodów znajduje się świątynia Ganeshy (czyli bóstwa z głową słonia) – ta bardzo nam się spodobała).
Informacje praktyczne:
Świątynię można zwiedzać codziennie w godzinach 6.00-12.00 i 16.30-21.00. Jest położona dalej od centrum, potrzebny będzie autobus lub grab. Trzeba będzie zdjąć buty, weźcie ze sobą gorsze skarpetki na zmianę.
Świątynie przy Lorong Burma
W miarę jak miasto rozkwitało, napływali do niego imigranci nie tylko z Chin i z Indii, ale też z Birmy czy Syjamu. Przy ulicy Lorong Burma można poczuć tę różnorodnosć: dokładnie naprzeciwko siebie stoją dwie buddyjskie świątynie, jedna birmańska i jedna tajska. Ich budowa zaczęła się w I połowie XIX w., kiedy mniejszości te razem liczyły zaledwie 650 osób!
Birmańska świątynia Dhammikarama została wybudowana na samym początku XIX w. W świątyni króluje złoto, znajdziecie tu złotą stiupę i ogromny posąg stojącego Buddy. Ponadto zobaczyć można azjatycko kiczowatą fontannę, błyszczący posąg Garudy (w uproszczeniu króla ptaków) a także figury Buddy i przedstawienia buddyjskich świątyń z różnych krajów. Ta część zaciekawiła nas o tyle, że uświadamia, jak szeroko geograficznie rozpowszechniony jest buddyzm – znacznie szerzej, niż nam się wydaje! Dhammikarama stylem zdecydowanie odróżnia się od innych świątyń buddysjkich w Malezji. Zauważycie to nawet jeśli (podobnie jak my) nie jesteście specjalistami od buddyjskiej architektury. Nam przypominała nieco światynie w Kambodży. Warto ją zobaczyć, tym bardziej, że w najbliższym czasie do Mjanmy raczej nie pojedziecie…
Tajska świątynia Wat Chayamangkalaram stoi po drugiej stronie ulicy. Ziemia pod jej budowę została nadana po części jako dyplomatyczny zabieg w relacjach z królestwem Rattanakosin (czyli późniejszym Syjamem, czyli późniejszą Tajlandią). Co ciekawe, do budowy przyczynili się też lokalni chińscy darczyńcy. Świątynia rzeczywiście bardzo przypomina te z Tajlandii, wejścia do niej strzegą dwa długie smoki, a wewnątrz mieści się Leżący Budda. I to nie byle jaki, bo trzeci największy na świecie – ma 33 m długości.
Informacje praktyczne
Obie świątynie są darmowe i czynne codziennie, birmańska 9.00-17.00 a tajska – 8.00-16.00. Należy mieć zasłonięte kolana i ramiona i zdjąć buty przed wejściem.
Niedaleko znajduje się centrum handlowe z niezłym foodcourtem Gurney 🙂
Lorong Burma znajduje się dość daleko od centrum. Polecamy połączyć zwiedzanie ze świątynią Sri Balathandayuthabani, która, mimo że jest daleko, to przynajmniej w tą samą stronę.
Ścisłe centrum: Harmony Street
Harmony Street to szczególnie znane miejsce wśród turystów – znane z tego, że znajdują się tu światynie czterech róznych religii przy jednej ulicy! Jeśli przejdziecie się wzdłuż Jalan Masjid Kapitan Keling (znaną również jako Pitt Street) w stronę morza, zobaczycie po drodze kolejno:
- Masjid Melayu (na Google Maps zaznaczony jako Malay Central Mosque Lebuh Acheh) – meczet dla malajskich muzułmanów, wybudowany przez arabskiego kupca (w stylu arabskim)
- taoistyczną Poh Hock Seah Twa Peh Kong
- Masjid Kapitan Keling – meczet wybudowany dla indyjskich muzułmanów, odbywają się w nim obrzędy po tamilsku i po malajsku
- hinduistyczną Sri Mahamariamman, o której czytaliście wyżej
- buddyjską świątynię Kuan Yin (na Google Maps zaznaczoną jako Goddess of Mercy Temple) – najstarszą świątynię buddyjską w stanie Penang, bo pochodzącą już z I połowy XVIII w. (jak na Malezję, staroć wyjątkowy). Jest zatem starsza, niż samo George Town! Boddhisatva Guan Yin uosabia litość i współczucie (więcej o tym pisaliśmy w przewodniku po Kek Lok Si; ta figura na wzgorzu to właśnie Guan Yin). Warto wiedzieć, że w XVIII w. wcale nie była to świątynia Guan Yin, tylko bóstwa morskiego Mazu, czczonego przez Hokkienów (Chińczyków z południa, z prowincji Fujian. Tak przy okazji to ci, którzy budowali Clan jetties). Co ma sens, bo ci przypływali w celach handlowych, więc modlili się o ochronę na morzu. Wraz z rozwojem miasta napływało coraz więcej Kantończyków (czyli Chińczyków z okolic Hongkongu i Makao). Między obiema grupami coraz częściej wybuchały spory. Świątynia – w 1800 r. zmieniona w świątynię Guan Yin – przyjęla rolę rozjemcy w tych sporach. Dizałała w niej nawet rada, złożona z równej liczby przedstawicieli obu grup. Dopiero pod koniec XIX w. odzyskała w pełni religijną rolę i do dziś pozostaje aktywna i ruchliwa (i popularna wśród turystów). Z zewnątrz nie zachwyca, natomiast wewnątrz jej zdobienia nas urzekły. Jest czynna codziennie od 8.00 do 18.00.
- anglikański kościół św. Jerzego – wybudowany w I poł. XIX w., to najstarszy anglikański kościół w Azji Południowo-Wschodniej. Jak to typowe dla kościołów protestanckich, nie jest on szczególnie ozdobny. Na Harmony Street wygląda natomiast dość egzotycznie ze swoimi białymi kolumnami. Niestety, wnętrze często jest zamknięte (otwarte tylko między 10.00 a 12.00).
Nie uważamy, żeby warto było poświęcać dużo czasu na każdą z tych świątyń. Na pewno należy wejść do Godess of Mercy Temple i do Sri Mahariamman. Zdecydowanie warto natomiast przejsć się ulicą i zobaczyć tę niesamowitą mieszankę kultur przynajmniej z zewnątrz.
Armenian Street i wybrzeże
Kolejną superpopularną – i według nas zdecydowanie przereklamowaną – atrakcją jest Armenian Street – ulica słynąca ze street artu w postaci murali. No więc dla porządku wspominamy, że możecie się nią przejść.
Nad samym morzem znajdują się najbardziej namacalne dowody dawnej obecności brytyjskiej na Penang. Nie wymienimy tu oczywiście wszystkich zabytków architektury kolonialnej (zainteresownaych odsyłamy tutaj). Warto natomiast zobaczyć wieżę zegarową (Queen Victoria Memorial Clock Tower), którą wybudowano z okazji 60. rocznicy panowania królowej Wiktorii, i dwa ratusze. Zresztą cały deptak (Esplanade; Jalan Tun Syed Sheh Barakbah) był pierwotnie pomysłem Brytyjczyków. Możecie też zwiedzić ruiny Fortu Cornwallis, aczkolwiek nie jest to aż tak popularna rozrywka (bo z fortu zwyczajnie niewiele zostało).
Protip: Idąc deptakiem na zachód, dojdziecie do foodcourtu pod gołym niebem. Popularnym daniem jest malajsko-indyjski pasembur (patrz niżej).
Penang: co jeść? Typowa kuchnia
Penang generalnie uchodzi za malezyjską stolicę kulinarną, a niektórzy wręcz olewają zwiedzanie i skupiają się na jedzeniu. Mówiąc szczerze, nas kuchnia nie porwała dużo bardziej, niż w innych częściach kraju.
Char Koay Teow
Bardzo typowe danie wśród chińskich imigrantów. Tanie, tłuste i sycące, idealnie spełniało potrzeby biedniejszych rybaków. To łagodny smażony makaron z krewetkami i małżami.
Laksa
To po prostu zupa, i tą nazwę spotkacie w całej Malezji, ale w różnych rejonach smakuje zupełnie inaczej. Laksa na Penang jest kwaśna, rybna i bardzo ostra. Podobno najlepszą dostaniecie w Air Itam, czyli po drodze do Kek Lok Si.
Popiah
Popiah to po prostu sajgonki z róznymi nadzieniami. Są typowe w prowincji Fujian i na Tajwanie, a jak już wiemy, duża część chińskich mieszkańców Penang przybyławłaśnie z Fujian.
Chee Cheong Fun
Kolejne danie pochodzenia chińskiego, a konkretnie kantońskiego. Bardzo delikatne i jakby śliskie, dobre dla tych, któzy nie lubią pikantnego. To gotowane na barze kluski z makaronu ryżowego z nadzieniem.
Pasembur
W George Town, nad morzem (Gurney Drive), znaleźliśmy cały foodcourt pełen stoisk właśnie z tym daniem. Z ogromnego stosu smażonych w głębokim tłuszczu przekąsek (głównie owoców morza, ale nie tylko), wybieracie te, które chcecie. Następnie dostajecie do tego surówkę i sos, który wygląda na bardzo ostry, ale wcale taki nie jest. Pasembur to nazwa stosowana na Penang, w innych częściach Malezji można podobno znaleźć rojak (i jest to to samo danie).
Cendol
Wreszcie deser: pokruszony lód z mlekiem kokosowym, fasolą, zielonymi kluskami ryżowymi i słodkim syropem. Dobrze ochładza.
Gdzie jeść w Gorge Town?
Oprócz tego, że wszędzie, a najlepiej w małych stoiskach przy ulicy, mamy do polecenia night market Macallum. Po zmroku zjecie tu dosłownie wszystko, kupicie owoce czy wypijecie sok z trzciny cukrowej. Jest bardzo popularny – i słusznie.