To była chyba najbardziej egzotyczna przygoda podczas całego naszego wyjazdu. Światełko ostrzegawcze powinno było się zapalić już w trakcie szukania noclegu na bookingu, gdzie do wyboru była właściwie jedna miejscówka… I chociaż na początku oboje po przyjeździe do Szemacha (Şamaxı) zwyczajnie spanikowaliśmy, cała przygoda dobrze się skończyła i nie żałowaliśmy odwiedzenia tego miasta. Zapraszamy na relację z wycieczki do wymarłej stolicy.
Szemacha – ogólne informacje
Szamacha (Samaxi, czyt. Szamahi) leży mniej więcej w połowie drogi między Szeki (na wschodzie), a Baku (na zachodzie). Tak wygląda to na mapie, natomiast w praktyce krócej jedzie się z Baku, ponieważ szosa prowadzi przez półpustynny, równinny teren z niskimi pagórkami, zaś jadąc z Szeki trzeba pokonać górskie kręte drogi. Dlaczego właściwie się tam wybraliśmy? Chcieliśmy dostać się do Szemacha z trzech powodów:
– po pierwsze, w mieście znajduje się olbrzymi meczet, który chcieliśmy zbaczyć (wyglądał on pięknie),
– dwa – w pobliskiej miejscowości Mereze (spolszczane do Maraza) można znaleźć wykute w skale mauzoleum Diri Baby, które jest sporą atrakcją,
– po trzecie, mieliśmy nadzieję, że dojazd do Lahicza będzie łatwiejszy i tańszy z Szemacha, które leży bliżej, niż z Szeki.
Tak więc zarezerwowaliśmy nocleg w pięciogwiazdkowym hotelu Shirvan, bo innego nie było, za cenę ok. 270 zł – za dwie noce za dwie osoby, ze śniadaniem, #azerbejdżan.
Przyjazd
Zaczęliśmy szukać informacji, jak dostać się z Szeki do Szemacha. Wyglądało jednak na to, że żaden biały turysta prowadzący bloga nigdy tą trasą nie jechał; w ogóle nie znaleźliśmy za bardzo jakichkolwiek turystycznych opisów miasta na żadnym ze znanych nam blogów. Zapytaliśmy jednak gospodarzy w Szeki, a oni doradzili nam przejazd marszrutką na trasie Szeki-Baku, która zatrzymuje się na miejscu postojowym w Szemacha właśnie. Załadowaliśmy się więc do przepełnionego busika i jedziemy! Postój po drodze, wysiadamy. Jako jedyni. Siedzący obok nas turysta z Włoch pyta ze zdziwieniem „Tutaj?”, a my przytakujemy z zadowoleniem. Po chwili miny nam zrzedły.
Dojazd do miasta z postoju marszrutek
Postój dla marszrutek leży przy szosie, hotel w centrum miasta. Z walizką szlibyśmy pod górę około godzinę w pełnym słońcu. Wtedy zaczyna się Azerbejdżan i jego gościnność. Miejscowi widząc turystę nerwowo szukającego czegoś na mapie niemal na pewno do niego podejdą i zapytają: „Dokąd potrzebujecie? Macie rezerwację? Może tam zadzwonię? Czekajcie, zaraz ktoś was podwiezie! Usiądźcie przy stoliku!”. No więc siadamy przy stoliku w „restoran-ie” i po trzech minutach podjeżdża pod nas najbardziej rozklekotana łada, jaką mieliśmy przyjemność zobaczyć podczas wyjazdu. Wsiadamy i po dłuższej chwili dojeżdżamy prosto przed wejście. Był to swoją drogą dosyć groteskowy widok, do tak „luksusowego” miejsca podjeżdżać ledwo toczącym się autem z korozją zjadającą nadwozie :). Hotel jest chyba najwyższym budynkiem w mieście, ma jedenaście pięter. W środku szok; recepcjoniści w białych koszulach i kamizelkach, jeden mówi po angielsku, w eleganckim lobby akwarium z egzotycznymi rybkami. Tłumaczą nam, że basen i restauracja są na górze.
Pierwsze wrażenie
Powinniśmy wymienić trochę pieniędzy, szukamy banku na sprawdzonym maps.me. Zero. Bankomaty: zero. Wpadam w panikę; Patryk uspokaja mnie po chwili, że mapka nie pokazuje też żadnych aptek ani sklepów. Tymczasem miasto jest duże, więc maps.me nie ma zaznaczonych tutaj żadnych miejsc, na szczęście wujek Google i jego mapy działały normalnie.
Jest jeszcze wcześnie, więc stwierdzamy, ze pójdziemy do meczetu Cüma (Juma, czyli Piątkowy). Jest położony dość daleko od hotelu, musimy przejść przez pół miasta. Po drodze szukamy jakiegokolwiek miejsca, gdzie dostaniemy manaty. Na szczęście mijamy dwa banki, w niedzielę zamknięte i dwa bankomaty. Wypłacamy manaty i, podniesieni na duchu, idziemy dalej.
Spacerując po Szemacha, trudno uwierzyć, że niegdyś była stolicą państwa. Kiedyś tutaj urzędowali Szyrwanszachowie, władcy państwa Szyrwanu, obejmującego zachodnią część dzisiejszego Azerbejdżanu od VIII do XVI w. Historia miasta sięga aż czasów rzymskich (wówczas pod nazwą Kamachia)! Dopiero po najazdach w XII w. stolicę Szyrwanu przeniesiono do Baku.
Tymczasem podczas przechadzki widzimy biedne, stare niskie domki jednorodzinne, a przed nimi zabałaganione podwórka, po których drepczą kury. Mijamy kilka warsztatów samochodowych, z których podejrzliwe spoglądają na nas chudzi, starsi Azerowie. Na twarzach mają wypisane „A wy tu po co? Chyba się zgubiliście. Biali do nas nie przyjeżdżają…”. Poza nimi na ulicy rzadko widzimy jakieś osoby. Miasto sprawia wrażenie wymarłego. Wrażenie to pogłębiają nienaturalnie szerokie asfaltowe ulice bez wymalowanych pasów.
Juma Mascidi – meczet w środku niczego
Przez chaszcze i rozsypujące się schodki docieramy do meczetu. I tutaj szok! W środku ponurego, szarego pustego miasta stoi olbrzymi, przepiękny zabytek. Świątynia lśni w słońcu, jakby dopiero co ją zbudowano. Widzimy kilkoro chińskich turystów i spore grupki muzułmanów, których kobiety owinięte są od góry do dołu w czarne chusty (jeden ze sprzedawców w sklepie spożywczym twierdzi, że przyjechali z Arabii Saudyjskiej). Przy metalowym ogrodzeniu stoi pojemnik z chustami dla odwiedzających, którzy nieprawidłowo się ubrali. Porządku strzeże ochroniarz. Czujemy się jak w innej cywilizacji; przechodząc przez bramę w ogrodzeniu, trafiliśmy do prawdziwej atrakcji turystycznej.
Na środku placu stoi duża tablica z opisem historii meczetu, dwóch językach (nie pamiętam, czy drugim był angielski, czy rosyjski). Pogłębiamy wiec naszą dotychczasową wiedzę. Meczet zbudowano w tym miejscu już w 743 roku (choć według innych źródeł dokładna data jest nieco inna; w każdym razie na pewno został ukończony w VIII w.)! Niestety, później był kilkakrotnie niszczony. W XIX w. padł ofiarą trzęsienia ziemi; po tej tragedii odbudowano go w 1902 r. z pomocą polskiego architekta. Następnie świątynię podpalili armeńscy nacjonaliści. Obecny kształt monumentu pochodzi z 2013 r.
Meczet piątkowy stoi pośrodku dużego placu, który od ulicy odgradza metalowy płot, zaś z pozostałych stron otoczony jest piaskowo-niebieską wzorzystą kolumnadą. W rogach znajdują się ławeczki, otoczone kwiatami i fontannami. Jest pięknie i klimatycznie.
Do budynku prowadzi wejście naprzeciwko ulicy. Z prawe strony wchodzi się do monumentalnej, przepięknie ozdobionej części dla mężczyzn. Lewe drzwi wiodą do niedużej, skromnej izdebki dla kobiet. Pamiętajcie, aby przed wejściem zdjąć buty.
Ponury spacer po mieście
Ok, meczet pozwiedzany, wychodzimy. Lądujemy z powrotem w obskurnym Szemacha. Ta sama ulica prowadzi nas dość daleko do avtovagzala, czyli dworca autobusowego. Tutaj pieszych nadal brakuje, jednak ulicami jeżdżą liczne stare łady z napisem „taxi” na górze. Zastanawiamy się, jak tylu taksówkarzy utrzymuje się w mieście, gdzie niemal nie widać potencjalnych pasażerów, o turystach nie wspominając. Kilku z nich pytamy, za ile mogliby nas podwieźć do oddalonego o ok. 30 km mauzoleum Diri Baby. Niektórzy nie wiedzą, co to w ogóle jest, inni radzą jechać tam z Baku. Jeden stwierdza, że w ogóle nie ma tam nic ciekawego. Rozczarowani docieramy w końcu do avtovagzala.
Tu przeżyliśmy największy szok. Tak jak Meczet Dżuma przeniósł nas do stolicy kultury, tak przez dworzec przeteleportowaliśmy się do Czarnobyla. Na betonowym placu nie stoi ani jedna marszrutka. Barak z białej blachy z niebieskim napisem „Kacca” ma drzwi zamknięte na kłódkę, zawieszoną na zardzewiałym łańcuchu. W podobnym baraku znajduje się duża obskurna kawiarnia, której stoliki poryte są ceratą. Tylko przy jednym siedzi mocno starsza para Azerów, którzy wyglądają na właścicieli. Zamieniliśmy z nimi kilka słów pytając o dojazd do Lahicza, ale nie uzyskująć wielu informacji poszliśmy żwawo do hotelu.
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o nieduży, ładnie utrzymany park, którego głównym elementem są monumentalne schody i pomnik. Widzimy jedną spacerującą osobę!
Po drodze mijamy dwa bary, oba zamknięte. Musimy obejść się ze smakiem; na kolację jemy zupę na kilka manatów w hotelowej restauracji. Podziwiając widok roztaczający się za oknem, smętnie zastanawiamy się, jak wybrnąć z ponurego Samaxi, a przede wszystkim, jak dostać się do Baku. Tego wieczoru postanawiamy kategorycznie sprawdzać wszystkie możliwości nie tylko dojazdu, ale i wyjazdu z każdego miejsca, które zapragniemy odwiedzić w przyszłości. A tymczasem kelner w białej koszuli przynosi nam rachunek.
Mauzoleum Diri Baby
Następnego dnia pojechaliśmy do Lahicza, o czym napiszemy więcej w osobnym poście. W drodze powrotnej poprosiliśmy taksówkarza, żeby zawiózł nas też do mauzoleum Diri Baby, które leży w miejscowości Mereze. Aby do niej dojechać, należy wracać szosą z Lahicza, przy której zaczyna się Szemacha, minąć miasto i jechać dalej. Taka droga jest niesamowita sama w sobie: między Lahiczem a Szemacha zielona, pełna lasów, które pokrywają góry. Ledwie zaś opuszcza się miasto, a przed nami rozciąga się sucha, żółta, żwirowa równinna półpustynia, poprzecinana jedynie niskimi pagórkami. Ponadto, szosa nagle staje się ruchliwa, staliśmy nawet w korku. Po krótkim postoju na pytanie o drogę dojechaliśmy do mauzoleum.
Wykuta w ścianie budowla powstała na początku XV w. z inicjatywy ówczesnego szyrwanszacha dla pewnego szejka. Miejsce jest wiane tajemnicą i ponoć narosło wokół niego mnóstwo legend – tyle że do żadnej nie dotarliśmy, może oprócz tego, że wśród kobiet, które mają problemy z zajściem w ciążę, problemy te znikają po modlitwie w mauzoleum. Budowla składa się z dwóch kondygnacji, na które prowadzą strome kamienne schody o bardzo wysokich stopniach. Po wejściu na szczyt znajdujemy się na skale, z której można spojrzeć na górną część kopuły. Co nas najbardziej zaskoczyło? Kierowca taksówki, mieszkający w Szemacha, robiący sobie „selfiaki”, bo… sam nigdy wcześniej tu nie był. Kiedy wchodziliśmy na górę, zatrzymał się na chwilę, żeby się pomodlić.
Cmentarz
Z mauzoleum chcieliśmy już wracać do hotelu, ale kierowca zaproponował podwiezienie nas w jeszcze jedno miejsce. Po przeciwnej stornie szosy, niż centrum Szemacha, na wzgórzu znajduje się cmentarzysko z XVI-XVIII w. (Yeddi Gumbaz Mausoleum). Jego istnienie wyjaśniło, dlaczego nocą w tym miejscu widać czarną plamą pomiędzy skupiskami licznych świateł. Mauzoleum jest w fatalnym stanie, można niemal nadepnąć na przekrzywioną, leżącą w suchej trawie stelę z arabskimi napisami. Trzy kopulaste budynki otoczone są licznymi nagrobkami. Według jednych źródeł, budowę cmentarza zlecił ostatni lokalny chan, według innych, nekropolia pamięta jeszcze czasy państwa Szyrwanu. Jeszcze inna wersja dotyczy brata znanego osiemnastowiecznego poety, Nizamiego, pochowanego w tym miejscu. Ze wzgórza widoczna jest cała Szemacha.
Wyjazd z miasta
Następnego dnia chcieliśmy już tylko jak najszybciej dostać się do Baku. Liczyliśmy na znalezienie wolnego miejsca w marszrutce jadącej z Szeki, ale recepcjonista w hotelu doradził nam inne rozwiązanie. Wtedy to właśnie rozwiązaliśmy zagadkę avtovagzala. Nie da się ująć tego lepiej niż zrobił to Patryk: „jest bardziej avto niż vagzal”. Mianowicie, stajemy na niedużym rondzie obok placu przed kasą. Mija chwila i jesteśmy zaczepiani przez kierowcę łady lub starego mercedesa, który podwozi do Baku za 9 AZN, czyli tyle, ile kosztuje marszrutka. Odjazd nastąpi, kiedy kierowca uzna to za stosowne, co najczęściej sprowadza się do zapełnienia całego samochodu. My byliśmy pierwsi z czwórki pasażerów i czekaliśmy nie dłużej niż 30 min. Ponadto, taki kierowca przyjmuje przesyłki (oprócz dwóch starszych mężczyzn jechał z nami garnitur). Podróż zajęła nam niecałe dwie godziny.
Szemacha jest niezwykłym miejscem. Jeśli lubicie opuszczone, nieturystyczne klimaty, jedźcie tam. Mieszkańcy wyglądają na ponurych, ale to w gruncie rzeczy tak samo pomocni ludzie, jak w innych miejscowościach. Jest gdzie spać, jest gdzie jeść, jest gdzie kupić wodę czy lekarstwa, jest gdzie wymienić pieniądze. Według nas warto było zażyć tego „dzikiego interioru”.
Informacje praktyczne – jak zorganizować wycieczkę?
Mauzoleum Diri Baby
Leży w miejscowości Mereze, w Qobustan Rayon. Jest wielce prawdopodobne, że nikogo tam nie spotkacie, warto jednak ubrać się stosownie – to w końcu miejsce kultu. Zakryte kolana i ramiona, a u kobiet także włosy, wzbudzą szacunek potencjalnie obecnych na miejscu Azerów. Nie zdejmujemy jednak butów, jak w meczecie. Przejazd taksówką z Szemacha nie powinien kosztować maksymalnie 30 AZN, Wstępu nikt nie pilnuje, nie ma żadnych opłat.
Szemacha
Dojazd: marszrutką na trasie Szeki-Baku, należy powiadomić kierowcę, że chcecie wysiąść w Szemacha, jest tam też przerwa w trasie.
Nocleg: w hotelu Shirvan Hotel & SPA nie jest może pięciogwiazdkowym na standardy europejskie, ale to w gruncie rzeczy niezłe miejsce. Bardzo pomocni recepcjoniści i „wszystkich szefów”, osobiście pilnujący zadowolenia gości.
Idąc ulicą Shahriyar, spotkacie niewielkie sklepy spożywcze, dwa bankomaty, bank i aptekę, a ponadto restaurację Dostlug (ul. Shahriyar). Mimo że z zewnątrz miejsce wygląda na opuszczone, po przejściu przez pomieszczenie przypominające radziecką stołówkę, znajdujemy się w ogrodzie, gdzie w cieniu winogron siedzą mocno starsi Azerowi, popijając czaj. Można tu tanio zjeść porządny obiad, podobno zdarzały się również sytuacje, że kucharz zapraszał gości do kuchni, żeby pokazali palcem, które danie chcą dostać 🙂 Ponadto w mieście znajduje się bazar.
Życzymy udanej wycieczki i powodzenia!
Cały plan naszej podróży po Azerbejdżanie tutaj!