Tbilisi pełni funkcję stolicy państwa już od V w., a więc półtora tysiąca lat. Największe miasto Gruzji reklamowane jest jako magiczne, wspaniałe, zachwycające, oryginalne… I tak tutaj właśnie dojeżdża pociąg sypialny, którym opuszczaliśmy Azerbejdżan, daliśmy więc sobie dwa dni na zwiedzanie miasta, żeby te wszystkie opisy „komisyjnie zweryfikować” 🙂
Tysiące lat historii
Wykopaliska prowadzone na tym terenie potwierdzają obecność człowieka już ok. IV-III tysiąclecia p.n.e.! W IV w. n.e. Tbilisi już istniało, co potwierdza wykonana wówczas mapa. Natomiast w drugiej połowie V w. żył król Wachtang Gorgasali, główny bohater legendy o założeniu miasta. Mianowicie, podczas polowania jego sokół miał rzucić się na bażanta, po czym oba ptaki zginęły z gorąca w ciepłym źródle, które w Tbilisi występują bardzo licznie. Sama nazwa miasta wywodzona jest od gruzińskiego słowa oznaczającego „ciepły”. Niezależnie od legendy, prawdą jest, ze król przeniósł tu stolicę swojego państwa.
Władza królewskich potomków nie trwała długo, bowiem do ok. VI-VII w. cała Kartlia znalazła się pod wpływem Persów. Aż tutaj sięgał zaratusztrianizm, o którym pisaliśmy szerzej w poście o Ateszgach w Azerbejdżanie! Bogate miasto stanowiło łakomy kąsek dla różnej maści najeźdźców: w VII w. było to Bizancjum, później Arabowie. Na przełomie tysiącleci ci ostatni z coraz większym trudem utrzymywali teren, aż w końcu zgodzili się na oddanie emiratu gruzińskiemu królowi (1032). Ledwie trzydzieści lat później miasto zdobyli Turcy, później zaś do ataku przystąpili Tatarzy. Aby zapobiec złupieniu przez nich miasta, Gruzini spalili Tbilisi doszczętnie w XIII w. W XV w. Turcy opuścili okolicę, a miasto zaczęło odbudowywać swoje dawne piękno i bogactwo. Niestety, wskutek odkryć geograficznych jego pozycja handlowa mocno osłabła. XVIII w. to kolejny ciąg najazdów, między innymi tureckich, perskich i irańskich. Szczególnie ci ostatni przyczynili się do niemal zrównania miasta z ziemią.
XVIII wiek i później…
Co ciekawe, w połowie XVIII w. Gruzini sami szukali pomocy Rosji, aby zapobiec dalszym atakom Iranu. Jednak Rosjanie już ok. pięćdziesiąt lat później doprowadzili do utraty niepodległości państwa. Za ich panowania nastąpił jednak również rozwój miasta: wybudowano tu metro, wprowadzono tramwaje elektryczne i połączenie kolejowe m. in. z Baku. Wynieśli się oni, rzecz jasna, dopiero w 1991 r., kiedy Gruzja odzyskała niepodległość.
Uff! Dużo tego. Tbilisi przechodziło z rąk do rąk w zawrotnym tempie, to upadając, to znów odbudowując swoją pozycję, nic więc dziwnego, że do dziś stanowi mozaikę elementów pochodzących z różnych okresów. Obecnie mieszka w nim ok. 1,2 mln osób. Dobra, tło historyczne już znamy, zaczynamy zwiedzanie!
Pierwsze wrażenie
Do Tbilisi przyjechaliśmy pociągiem z Baku. Wysiedliśmy na zatłoczonym dworcu i wymieniliśmy pieniądze (kurs nie jest zły, kantor znajduje się na najniższym poziomie). Po wyjściu z dworca skierowaliśmy się do metra. Pierwsze wrażenia były… fatalne. Ulice brudne i hałaśliwe, a ludzie – wbrew temu, co słyszeliśmy – wyjątkowo niemili. Patrzyli i mówili do nas z lekceważeniem i brakiem cierpliwości. Kiedy tego samego dnia wyszliśmy pozwiedzać, zewsząd otoczyły nas grupki naganiaczy, reklamujących wycieczki. Przy niemal każdej cerkwi spotkaliśmy żebrzące staruszki. W Soborze Trójcy Świętej dodatkowo podeszła do nas jakaś pani, z miłym uśmiechem zapytała, skąd jesteśmy, a kiedy odpowiedzieliśmy, ze z Polski, zrobiła obrażoną minę i dosłownie nakrzyczała na nas, że nic nie wiemy o prawosławiu, po czym sobie poszła.
Dodajmy do tego jeszcze bezdomne psy chodzące po ulicach i Rosjan zachowujących się jak panowie na włościach… Trudno, żebyśmy byli zachwyceni. Miasto jako miasto z pewnością jest warte zobaczenia, ale jego atmosferą byliśmy, prawdę mówiąc, troszkę rozczarowani.
Zwiedzanie
Bogactwo zabytków Tbilisi wyraża się przede wszystkim w cerkwiach. Jest ich tak dużo, że poświęciliśmy im osobny wpis. Pewne jest, że będąc w Tbilisi spędzicie w nich trochę czasu, pamiętajcie więc o odpowiednim stroju, coby nie narobić rodakom obciachu.
Klimatycznym i jednocześnie turystycznym miejscem są alejki Starego Miasta. Tuż obok cerkwi Anczischati stoi przekrzywiona wieża zegarowa. Jeśli po jej zobaczeniu zaczniecie zastanawiać się, czy jej fragment jest zbudowany z bruku, to odpowiedź brzmi TAK :). Obok wieży znajduje się Teatr Lalek. Po starówce najlepiej po prostu w spokoju pospacerować, żeby poczuć klimat.
Na drugą stronę rzeki turyści najczęściej przedostają się Mostem Pokoju. Jest to szklana konstrukcja z 2010 r., która, podobnie jak Sobór Trójcy Świętej, ma swoich zwolenników i krytyków. Tak czy inaczej, w dzień są na niej tłumy, które przyciągają naganiaczy na wycieczki, właścicieli pawi i orłów, z którymi można zrobić sobie zdjęcie i podobnych biznesmenów. Most łączy Stare Miasto z dzielnicą Awlabari, w której stoi Sobór Trójcy Świętej.
Twierdza Narikala
Tłumy turystów podążają też do twierdzy Narikala. Wbrew opisom i reklamom w tej chwili jest to tak naprawdę trochę gruzu na wysokim wzgórzu Sololaki. Niemniej jednak fajnie połazić po murach, stąd zresztą roztacza wspaniały widok na miasto. Twierdzę wybudowali Persowie w już IV w. Nazwano ją „Niewdzięcznym fortem” lub „fortem zawiści”, ponieważ miała wzbudzać zazdrość mieszkańców Mcchety, która wtedy właśnie traciła znaczenie aż przestała być stolicą królestwa Kartlii na rzecz Tbilisi. Prawdopodobnie w swojej długiej historii służyła m. in. jako obserwatorium astronomiczne, a także jako więzienie. Nietrudno się domyślić, że była rozbudowywana i zdobywana podczas licznych ataków na miasto. Dopiero Mongołowie zmienili nazwę na dzisiejszą – Narin Qala oznaczało w ich języku „mała twierdza”. Dostępne dzisiaj mury pochodzą z XVI-XVII w. Niestety, duża część ówczesnych zabudowań ucierpiała w wyniku trzęsienia ziemi w 1827 r., a ruiny częściowo rozebrano.
Wybierając się do twierdzy, warto zaplanować wycieczkę tak, żeby zobaczyć też inne ciekawe miejsca znajdujące się w jej okolicy. Po pierwsze, na wzgórze można dostać się pieszo lub kolejką linową (Aerial tramway, czyli tramwaj powietrzny), która startuje z Rike Parku tuż obok Placu Europy (w tym miejscu wieczorami odbywają się też pokazy fontann). W kilka minut przejeżdżamy nad rzeką i lądujemy tuż obok pomnika Matki Gruzji. Posąg wykonano z aluminium w 1958 r. z okazji 1500 – lecia założenia miasta. Ma on postać dwudziestometrowej kobiety, która w jednej ręce trzyma miecz dla wrogów, w drugiej zaś – puchar wina dla przyjaciół. Co prawda Kartlis Deda, bo tak brzmi jej gruzińskie imię, stoi twarzą do miasta na skraju wzgórza, więc po podejściu do niej możecie co najwyżej zerknąć na rąbek jej spódnicy, ale i tak kłębi się tu od robiących sobie zdjęcia turystów i sklepikarzy sprzedających pamiątki.
Wodospad
Schodzą z twierdzy, można zatrzymać się przy cerkwi św. Mikołaja. Po drugiej stronie wzgórza natomiast schodzimy krętymi blaszanymi schodkami, gubimy się w krętych uliczkach i znajdujemy wodospad Leghvtakhevi. Ta niemożliwa do zapamiętania nazwa pochodzi od gruzińskiego słowa „figa:, ponieważ obok rosło kiedyś dużo tych drzew. Wysoki na 22 m wodospad w środku miasta jest nie lada atrakcją, więc w sezonie na malowniczym mostku i przy płocie na tle wodospadu na pewno spotkacie innych turystów, z czego pewnie połowę będą stanowili Polacy.
Narodowy Ogród Botaniczny
Jeśli macie czas i siłę wspiąć się pod górę, warto wejść do Narodowego Ogrodu Botanicznego Gruzji, założonego jeszcze w XIX w. Tak, wiemy, że ogrody botaniczne są w każdym dużym mieście, ale nie w każdym z nich jest zobaczymy wodospad. Tu będą mniejsze tłumy, bo za wejście do ogrodu trzeba zapłacić. Można za to zdjąć buty i pobrodzić w płytkim strumieniu tuż pod wodospadem. Niedaleko wejścia znajduje się ogród japoński. Ponadto, jeśli naprawdę macie siłę, możecie jeszcze dostać się do czegoś, co na maps.me nazwano „beautiful palce”, gdzie urzeknie Was kompozycja cyprysów, kwiatów i niedużych fontann, w których pływają żaby i kwitną grzybienie.
W okolicy można też zahaczyć o XIX-wieczny Meczet Centralny w Tbilisi. Jest o tyle fajny, że choć są tam panowie pilnujący porządku, jeśli się ich poprosi, kobieta może wejść do części męskiej i zobaczyć ozdoby.
Łaźnie
Kiedy już zejdziecie na płaski teren, zobaczycie plac z charakterystycznymi kopułami. To Abanotubami – dzielnica łaźni. Jak napisałam wyżej, Tbilisi jest pełne naturalnych wód termalnych, i to bogatych w siarkę. Nic więc dziwnego, że już od wieków funkcjonowały tutaj łaźnie. Do dziś można skorzystać z ich oferty, co opiszemy (najprawdopodobniej :)) w osobnym poście. Niezwykle ozdobny, niebieski front to wejście do łaźni Orbeliani. Można je zwiedzać z przewodnikiem, choć polecamy zwiedzić je organoleptycznie, to znaczy się wykąpać 🙂
Motywem krajobrazowym, który łączy Tbilisi i Kutaisi jest park rozrywki, położony na wzgórzu, na które można wjechać. W stolicy jest to Mtacminda, na którą wjeżdża się funikolerem. Choć park nie wygląda na mocno zatłoczony, do sporego diabelskiego młynu możecie postać w kolejce. Bilety na wszystkie atrakcje nabija się na kartę w niedużej budce. Z góry można też spojrzeć na panoramę miasta (to najwyżej położone miejsce w mieście). Polecamy przynajmniej zejść piechotą – drewniane pomosty prowadzą piękną drogą, przy której leży Panteon Pisarzy i Osób Publicznych.
Opisane do tej pory miejsca wypełnią Wam dwa dni. To absolutne minimum; poza tym w stolicy znajdują się tez muzea (podobno super) i świątynie innych wyznań.
Informacje praktyczne – nocleg
Baza noclegowa jest tak szeroka, że z pewnością znajdziecie coś dla siebie. My spaliśmy w Babilina B&B (do zarezerwowania przez Booking.com) i choć nocleg nas może nie zachwycił, to był zupełnie godny polecenia.
Transport
Do większości najważniejszych miejsc spokojnie dostaniecie się na piechotę. Nam metro przydało się tylko dwa razy: kiedy przyjeżdżaliśmy do centrum z dworca kolejowego i kiedy odjeżdżaliśmy marszrutką z avtovagzala. Metro zbudowano w 1965 r. i to niestety po nim widać. W okienku możecie kupić kartę za 2 lari oraz nabić na nią kwotę odpowiadającą wybranej liczbie przejazdów (1 przejazd = 0,50 GEL). Jedna karta wystarczy więc na kilka osób. Przechodźcie przez bramki jednym, płynnym ruchem, a jeśli macie walizkę – najpierw popchnijcie ją pod spodem, wejścia lubią się bowiem zacinać. W Tbilisi są dwie linie metra.
Informacje praktyczne – zwiedzanie
Wstęp do cerkwi i twierdzy Narikala jest bezpłatny. Na wycieczkę do tej ostatniej koniecznie załóżcie odpowiednie buty i coś na głowę, weźcie też coś do picia. I jeszcze jedno: wspinanie się na mury jest fajne, ale nie ma tam żadnych barierek, dlatego proszę: bądźcie rozsądni.
Wstęp do ogrodu botanicznego (czynne od 9.00 do 18.30) kosztuje 4 GEL, przejazd wagonikiem na wzgórze – ok. 2,50. Przy wjeżdżaniu funikolerem zapłacicie natomiast więcej, ponieważ najpierw trzeba kupić osobną kartę (podobnie jak w metrze), a na nią nabić bilety za przejazd i za atrakcje). Dla dwóch osób będzie to razem 8 GEL.
Publiczne toalety znajdują się m.in. w Parku Rike, na dworcu kolejowym i na avtovagzalu i kosztują ok. 30-50 tetri.
Mi się akurat bardzo podobały bezdomne psy. Były zadbane, zaczipowane i zero agresji. Dla zwierzaka lepsze życie niż niedofinansowane schronisko. Gruzini wychodzą chyba z założenia, że ich kraj jest nie tylko dla ludzi. I to jest piękne 🙂
Ciekawy punkt widzenia, chyba rzeczywiście tak jest dla nich lepiej – jeśli faktycznie to tak wygląda 🙂